KIEDY człowiek się dowiaduje, że "Prezydentki" Wernera Schwaba grane były już na scenach Krakowa, Wrocławia, Bielska-Białej, Olsztyna i Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze, to człowiek zaczyna podejrzewać, że to jeszcze jedna z tych zachodnich małoobsadowych sztuk na dwie, a co najwyżej cztery osoby, którymi żywi się dziś polski teatr, bo są tańsze w produkcji niż pełnokrwiste, duże dramaty, bardziej poręczne w eksploatacji, a i zawieźć je można wszędzie, gdy trzeba dorobić gdzieś w trasie lub pokazać się na jakimś festiwalu. To dzięki takim sztukom (oraz monodramom) mogą jeszcze funkcjonować ledwo dyszące z braku finansów imprezy typu naszej powoli dokonującej żywota Lubelskiej Premiery Teatralnej i w gruncie rzeczy można by się na nie nie obrażać, gdyby nie żal i nie tęsknota za teatrem prezentującym coś więcej niż tylko farsy na troje aktorów i dramaty psychologiczne na duet. Na szczęście, okazało się, że kariera "Prezydentek" w
Tytuł oryginalny
Z kibla do nieba
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Lubelski nr 111