Wśród szklanych ścian śródmiejskiego pasażu hula październikowy wiatr. Zdaje się porywać w górę to chłodne, świetliste akwarium, unosić w przestrzeń aluminiowe bloki domów, wyrąbane surowo w dawnym ciele miasta, jakby dla zatarcia śladu przeszłości, wyobrażalnej plątaniny starych ulic, które kiedyś stad, sprzed głównego dworca, prowadziły zapewne ku centrum. Dziś w środku miasta, nie opodal barokowych meandrów Zwingeru, przebiega ulica-widmo, mur wypalonych domów, pozostawionych tu, aby dzieliły przeszłość od teraźniejszości. Drezno w sobotni, weekendowy wieczór - na ulicach pusto, nieliczni przechodnie jakby zażenowani zimnym, wszystkowidzącym światłem tej szklanej sceny przemykają bokiem. Miasto ucieka przed spojrzeniem, chowa się w głąb nieufnie. Miasto, które zginęło w ciągu dwu nocy lutego 1945. Wielotysięczne ofiary ludzkie, wieże kościołów, miejska przytulność dawności
Tytuł oryginalny
Z Kartoteką w Dreźnie
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 47