"Biesiada u hrabiny Kotłubaj" Witolda Gombrowicza w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Telewizji. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie AICT.
Więcej banału niż głębi. Pisanie o Gombrowiczu to pułapka. Mam wrażenie, że podobnie jak to było kiedyś z Witkacym, Gombrowicza "zapisano" u nas na amen. Upupiono, uładzono i wypluto. I tak całymi dekadami. Im więcej czytam o Gombrowiczu, im dłużej wczytuję się we wszystko, co o nim napisano, tym częściej rodzi się we mnie przekora ignoranta, który w pewnym momencie chciałby już tylko wymownym gestem zasłonić oczy i uszy. Bo niewiele z tego czytania wynika, bo ciężki Gombrowicz jest zbyt łatwy w pisaniu o nim, bo analizy gombrowiczowskie to są nierzadko czcze popisy niedoszłych prymusów smaganych linijką spoconego profesora Pimki. W Gombrowicza można zmieścić prawie wszystko, co wygodne, co mieści się we frenezyjnym, ale i populistycznym kanonie. Zapis o polskości, "naszości" i "waszości", o charakterze zbiorowym i indywidualnych charakterkach, o wyszydzonych wielkich literach i dowartościowanych marnych maleństwach z ogonkami: tych wszystki