„Pogo” Jakuba Sieczki w reż. Kingi Dębskiej w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie aict.art.pl.
Monodram Marcina Hycnara
Nie ma czasu, nie ma czasu – za dużo wszystkiego: spektakli, koncertów, premier filmowych.
A doba tylko jedna. Trzeba wybierać. Trudne są te wybory.
Większość rzeczy mnie omija, i od dawna przestałem robić sobie z tego powodu wyrzuty.
Kiedy zaczynałem pracę krytyka filmowego, wydawało mi się, że to ważne, żebym mniej więcej oglądał wszystko, co pojawia się w kinach. Od dawna odpuściłem, sobie odpuściłem. Życie jest za krótkie, żebym udręczał się rzeczami, na które nie mam ochoty. Albo pisaniem o filmach, które nic dla mnie nie znaczą. Szczerze, brutalnie szczerze? Wolę spać.
A piszę o tym dlatego, że jednak kompulsywnie staram się nadrabiać to, na czym mi zależy. Filmy, spektakle, wystawy.
W ten sposób, parę dni temu dopiero, obejrzałem „Pogo” – monodram Marcina Hycnara z udziałem Radosława Luki w Teatrze Polonia w reżyserii Kingi Dębskiej.
Autora „Pogo”, porażającego reportażu „Pogo”, Kubę Sieczkę, poznałem wiele lat temu. Zanim napisał tę książkę, zanim zasłynął tutaj, na Facebooku, zanim stał się ważnym i zaangażowanym lekarzem. Zaczynał wtedy dopiero, był chłopakiem (dzisiaj mężem) Gabrysi Łazarkiewicz – i dzięki Gabrysi się poznaliśmy.
Książka mną wstrząsnęła. Obnażała sfery, o których niby się wie, ale mimowolnie odwraca się głowę. W naszej bańce jest przecież czysto, pachnąco, bohemowato. A Kuba, ex ratownik medyczny, pisze o tej samej Warszawie, o Warszawie, która ćpa, chleje, zasypia na kacu i więcej się nie budzi, o umierających dzieciach i o samotności starców wzywających pogotowie, żeby odezwać się do kogoś, do kogokolwiek, i podać ratownikom kompot ze śliwek wyszykowany dla nieistniejącej wnusi.
Książka napisana, zauważona, nagrodzona. Wszystko słusznie. Polecam, chociaż nie będzie to łatwa lektura.
I teraz monodram Hycnara. I ważny spektakl Dębskiej. I wartościowy dźwiękowy udział Luki. Dwie godziny spowiedzi. Wyrzucania z siebie słów, kompleksów, złości i przerażania, a potem przerażenia, że własne słabnie. Że się znieczulamy. Na wszystko już. Na wszystko, co jest straszne, i tylko czasami także śmieszne (tak, ten spektakl bywa zabawny).
Dobra adaptacja, skróty, żarliwy Hycnar, uważna reżyseria, skupienie na wykrzyknikach (taka jest osobowość aktorska Marcina), i długa pauza po przedstawieniu. Długa cisza.
Tak to działa. „Pogo”, pogotowie, migające sygnały, strach kiedy przejeżdża karetka, zawsze się wtedy denerwuję, na ulicy, albo słysząc z mieszkania, że komuś coś się dzieje, że to coś strasznego.
I mam raczej rację. Coś strasznego.
Lepiej wiedzieć niż nie. O tym jest ten spektakl. Tak to działa.