O IRENIE EICHLERÓWNIE napisano już tomy, i jak mało o kim, w najwyższych pochwałach. Nie wiem, czy w stosunku do jakiejkolwiek aktorki opinia ogółu - publiczności i krytyków - była tak jednomyślna w podziwie i w zachwycie. Można mieć niekiedy zastrzeżenia, czy została ona obsadzona we właściwej roli, niemniej jednak każda bez wyjątku jej kreacja jest zjawiskiem niepowtarzalnym, fascynującym, budzącym w widzach wzruszenia głębokie i niezapomniane. No i jej los, zupełnie jedyny w swoim rodzaju o barwie tak charakterystycznej, że z łatwością można go odróżnić spośród tysiąca głosów.
Okazuje się, że głos Eichlerówny wywiera urzekające wrażenie nie tylko ze sceny. Oto siedzę w jej prywatnym mieszkaniu, przy stole gościnnie zastawionym, i cały pławię się w znajomych dźwiękach, z którymi kojarzy się tyle wspomnień, tyle przeżyć... - Droga Pani Ireno, nareszcie Pani znowu w kraju. Oczywiście, czytaliśmy w prasie naszej i zagranicznej o Pani wspaniałym sukcesie w "Profesji pani Warren". Chciałbym prosić, aby Pani opowiedziała czytelnikom "7 Dni" o swych wrażeniach londyńskich i kanadyjskich... - Z radością. O teatrze emigracyjnym mówić nie będę, gdyż po prostu nie miałam możliwości się z nim zapoznać. Nie widziałam ani jednego przedstawienia polskiego w Londynie, a poziomu przedstawienia, w którym biorę udział, naprawdę nie potrafię ocenić. Wiem tylko tyle, że reakcja publiczności na wszystkich 22 przedstawieniach "Profesji" była więcej niż serdeczna, prawdziwie polska, a czasem wręcz nieoczekiwana, gdyż par