"Zrozumiałem, że w utworach moich śmieję się na próżno, bez celu, sam nie wiedząc po co. Jeżeli śmiać się, to już śmiać się mocno, i z tego, co rzeczywiście zasługuje na ośmieszenie. W "Rewizorze" postanowiłem zebrać razem wszystko co szpetne w Rosji." Ten autokomentarz Gogola mógłby posłużyć Jerzemu Krasowskiemu za motto do przedstawienia, które zaprezentował na scenie Teatru im. J. Słowackiego, gdyby... Ale o tym za chwilę.
W krakowskim spektaklu REWIZORA gra się i wygrywa rzeczywiście tylko to, co w utworze Gogola szpetne, brzydkie, odpychające, żałosne, płaskie i wulgarne. Reżyser świadomie i precyzyjnie buduje takie sytuacje, aby każda postać miała "okazję" zademonstrować swoje odrażające wnętrze, lub kompromitujący sposób bycia. Nieczęsto się zdarza oglądać na scenie aż tyle odpychających typów, których zachowanie wywołuje salwy śmiechu na widowni. Bo też i Krasowski uruchomił mechanizm prymitywnej farsy, w której każdy chwyt i gag jest dozwolony. Taka farsa jest niezawodna w działaniu, bo eksploduje petardami wesołości. Wesołości żywiołowej i równie prymitywnej. Kopniaki, plucie, pijacka czkawka, dosadne gesty i szalone gonitwy, nieprzewidziane upadki i potknięcia - prowokują do śmiechu i ogólnej wesołości. Dla Krasowskiego są to środki, którymi obnaża sposób bycia skorumpowanego i łapówkarskiego świata urzędników. W takim ujęciu są oni isto