Raz na jakiś czas, niestety coraz rzadziej, zdarzają się przedstawienia, w których nie idzie o wielkie rzeczy. Mówią o prostych uczuciach, wywołują wzruszenie - radość, śmiech, łzy. Potem długo nie można o nich zapomnieć. To przypadek "Człowieka z La Manchy" z chorzowskiego Teatru Rozrywki. Józef Opalski reżyseruje rzadko. Do dzisiaj pamiętam Brechtowski recital "Zagraj mi melodie z dawnych lat". Wbrew polskiej tradycji songi autora "Mahagonny" śpiewała artystka operowa, Bożena Zawiślak-Dolny, dystansując wszystkie polskie konkurentki. Ale trudno się dziwić. Opalski odebrał dobrą szkołę. Zafascynowany teatrem Strehlera, Ronconiego, w miarę możliwości przenosi na polski grunt doświadczenia z przedstawień mistrzów. Teatr Opalskiego idzie na przekór współczesnym scenicznym modom. Zawsze najważniejszy jest tekst, muzyka, ewentualnie libretto. Artysta należał kiedyś do zaprzysięgłych obrońców myśli Sławomira Mrożka, gdy sformu
Tytuł oryginalny
Wzruszenie. Chorzowski musical w Warszawie
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 64