"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Wyznam szczerze, iż nie fascynuje mnie twórczość Gombrowicza. Z jednym wyjątkiem, pisanego na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych "Dziennika", w którym pisarz dokonuje autointerpretacji. Jak bardzo już "zestarzały" się sztuki Gombrowicza pokazał rok 2004, kiedy to z racji stulecia urodzin pisarza w teatrach pojawiło się sporo inscenizacji jego utworów. I właśnie to nagromadzenie pokazało, że między bohaterami tych sztuk a widzami nie zachodzi taka interakcja, w której zostaje uruchomiona sfera emocjonalna po stronie widowni. No bo jak ma zachodzić, skoro autor przykładając wagę do formy, z założenia odjął swoim postaciom całą sferę emocjonalnego i duchowego rozwoju. Ten aspekt nie mieścił się bowiem w przyjętej przez pisarza formule "gry masek", gdzie każdy "robi gębę", naśladuje, udaje kogoś, ukrywa coś, jest sztuczny i nie może być sobą. aTakie chyba najbardziej spektakularne "robienie gęby" jawi się w "Iwonie, księż