"Call Cuta at home" Rimini Protokoll na XXV MFT Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym DOMAGAŁAsięKONTAKTU2021.
Uczestniczyłem w spektaklu Rimini Protokoll Call Cuta at home,
który odbywał się na platformie Zoom w formie rozmowy na żywo dwóch
hinduskich aktorek, znajdujących się w swoich domach w Tallinie oraz
Kalkucie z nami, kilkunastoma widzami z Polski. Projekt ten jest
pokłosiem słynnego kilkanaście lat temu spektaklu grupy, którego treścią
była rozmowa hinduskiego pracownika call center z widzem europejskiego
teatru. Wtedy zaczęło się biznesowo, skończyło prywatnie, a wręcz
intymnie. Jeśli takie było założenie wczorajszego performance, to z
mojego punktu widzenia się nie udało. Podczas pięciu aktów dramatu, w
którym nie tylko byłem widzem, ale i aktorem, poza standardową rozmową
na Zoomie nic się według mnie nie stało. Nie byłem świadkiem żadnej
przemiany, nic szczególnego się nie wydarzyło. Może dlatego, że aktorki,
Madhu i Sunny, od razu potraktowały nas prywatnie, od razu założyły
sobie cel, nie badając najpierw, czy my nadajemy się do jego realizacji,
czy możemy grać role aktorów w ich teatrze. Treścią naszych
moderowanych przez aktorki rozmów, w których współuczestniczyliśmy (choć
może to za duże słowo) ja i moi towarzysze były głównie doświadczenia
pandemiczne, które artystki starały się przedstawić w sposób bardziej
uniwersalny, budując platformę wspólnotowego doświadczenia. Skończyło
się jednak na potoku banałów, z którego właściwie nic nie pamiętam.
Jedyne, co mi zapadło w pamięć, to opowieść Madhu o hinduskim rytuale pogrzebu, ale to dlatego, że kwestia dramatycznej sytuacji chorych i umierających na covid-19 w Indiach rozpala wyobraźnię ludzi na całym świecie. Reszta tematów – a przez nie i doświadczeń – była dla mnie tak trywialna i niezakorzeniona w moim, zarówno prywatnym, jak i publicznym doświadczeniu teraźniejszości, że nic z tego nie zapamiętałem. A wspólne picie herbaty czy śpiewanie na Zoomie, w świecie (moim, polskim, tu i teraz), który właśnie wyzwolił się od tegoż Zooma i onlajnu, kojarzy mi się raczej z nieznośnymi filmami z Julią Roberts, odwiedzającą wakacyjne raje i szukającą lekarstwa na nudę, niż z budowaniem jakiejś wspólnoty. Ten projekt to spektakl sezonowy, dobry w Polsce na przełom marca i kwietnia, gdy krzywe epidemii pikowały, nie dając nadziei czy szans na otwarcie. W maju tego roku, tuż po otwarciu prawie wszystkiego, przedstawienie to wygląda na martwy relikt przeszłości.
Ciekawe było w nim tylko to, że dzięki funkcji galerii Zooma pierwszy raz miałem poczucie, że siedzę na widowni, jednocześnie grając swoją rolę „na scenie”. Ekran komputera całkowicie unieważnił podział na aktorki i widzów. Uderzyło mnie, że choć formalnie podziału nie było, to ja go i tak mam w głowie, i chcę, żeby mnie ktoś prowadził przez ten spektakl, nie chcę za niego brać odpowiedzialności. Wygodnie mi jest tam, gdzie jestem, bez konieczności osobistego angażowania. Dziś rano zacząłem się zastanawiać: jeśli nie chcę w spotkaniu, jakim jest spektakl, aktywnie uczestniczyć, to po co w ogóle siedzę w teatrze czy przed ekranem? Co mnie tam trzyma? Jak być jednocześnie na powierzchni poematu i w środku? Te pytania ciągle mnie nurtują i tak łatwo chyba mnie nie opuszczą, ale się cieszę, że nadały one sens mojej internetowej podróży do Kalkuty.