Jeden kongres, a obalił niemało uprzedzeń dotyczących sfery kultury:
można o niej rozmawiać na równych prawach, nie potrzeba do tego władzy, a pieniądze wprawdzie często pomagają, ale bywa, że psują - Kongres Kultury podsumowuje Bartek Chaciński w Polityce.
Kultura to polifonia - usłyszeliśmy na otwarciu warszawskiego Kongresu Kultury. I wszystko, co się przez trzy dni między 7 a 9 października działo, zdawało się te słowa potwierdzać. Impreza, zwołana oddolnie - pierwszy raz w takiej obywatelskiej formule - i ułożona tematycznie w demokratycznej selekcji, zaskoczyła właśnie wielogłosowością dyskusji. Spotkania na różne tematy - łącznie kilkadziesiąt - odbywały się często symultanicznie, a tłum ponad 2 tys. uczestników reprezentował tak różne dziedziny i tak odległe zakątki Polski, że kongresowe hasło "Zbierzmy się!" stało się szybko zrealizowanym postulatem. Pierwszy sukces już na wejściu. Zamiast zestawu danych uczestnicy dostali do ręki mapę, w sposób niehierarchiczny porządkującą polską kulturę: jej aktorów, procesy i zjawiska. W roli przewodniczki wystąpiła prof. Maria Janion, która w przesłanym liście nawiązywała do idei niezależności przerwanego przez stan wojenny Kongresu