„Antygona w Molenbeek” Stefana Hertmansa w reż. Anny Smolar w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Stefan Hertmans, autor tekstu na podstawie którego powstał spektakl Anny Smolar „Antygona w Molenbeek”, jest jednym z najbardziej cenionych, często nominowanym do prestiżowych nagród pisarzem niderlandzkim. Realizuje się w różnych formach literackich, a tym razem jego dramat, reżyserowany przez Annę Smolar, został „wyśpiewany”. Zaliczana do grona najzdolniejszych twórczyń młodego pokolenia we współczesnym polskim teatrze pani reżyser „lubi wybijać widza z przyzwyczajeń i destabilizować, ale nie terapią szokową, tylko takimi małymi wydarzeniami” (przyznaje w udzielanym kilka lat temu wywiadzie). Jej próba przeniesienia ponadczasowej, umoralniającej i podniosłej tragedii właśnie do tego zmierza, choć nie tak konsekwentnie, jak zwykle. Na kameralnej scenie w warszawskim Teatrze Dramatycznym, w sposób niecodzienny i oryginalny Anna Smolar postanowiła przedstawić fascynacje teatrem o wielozmysłowej treści, który jako muzyczne widowisko, mini-opera ma uniwersalną, a zarazem unikalną formę. Znana z tragedii Sofoklesa historia przybiera formę oratorium, przynajmniej w założeniu, choć w zasadzie od początku widać, że to nieco przekorna gra z tym słowno-instrumentalnym dziełem, właściwie „oratorium sądowniczym”.
Nouria, współczesna Antygona, pochodzi z rodziny arabskiej, muzułmańskiej, ale urodziła się i wychowała w Belgii i daleko jej do radykalizmu. To dziewczyna z zachodniego państwa, dobrze zasymilowana (choć jej rodzina nie wypiera się islamskich korzeni), studentka prawa na Uniwersytecie w Brukseli. Jej życie burzy tragiczny, brzemienny w skutkach fakt. W stolicy Belgii niedawno doszło do zamachu terrorystycznego, w którym uczestniczył brat bohaterki. Siostra chce pochować jego ciało, korzystając z ogólnoludzkiego prawa do ostatniego pożegnania z najbliższymi członkami rodziny. Dlatego idzie na policję i pyta o miejsce, gdzie przetrzymywane są doczesne szczątki brata. Po prostu pragnie je odebrać, pochować i przeżyć swoją żałobę zgodnie z sercem i sumieniem. Ale lokalne władze nie chcą jej pomóc i Nouria stara się ukraść ciało z kostnicy medycyny sądowej, co zostanie uznane (wedle przepisów) za przestępstwo. Oczywiście przeżywa te same dylematy moralne, co Antygona, jednak lojalność i uczucie wobec bliskiej osoby oraz brak wsparcia z jakiejkolwiek strony popycha ją do tak rozpaczliwego czynu. Osamotniona, pogardzana musi rozpocząć walkę z wymiarem sprawiedliwości i pozostałymi instytucjami, które zaczynają traktować ją jak obcą, już nie obywatelkę, tylko zagrażającą społeczeństwu zbrodniarkę.
Muzyka Jana Duszyńskiego niesie cały spektakl, niepokoi swym charakterem, współczesnym brzmieniem. „Głośne dźwięki i muzyka mogą wywołać u niektórych widzów uczucie dyskomfortu” – zaznaczają twórcy. I wywołują. Pytanie po co? Jakże to pogodzić z czytelną linią dramaturgiczną, działaniami występujących i zadbać, aby widzowie rozumieli aktorów, łapali w lot sens całości? Choć obecnie żyjemy w „kulturze obrazu”, teatr wciąż pozostaje miejscem, gdzie słowo jest bardzo ważne. Podobną funkcję spełnia śpiew i właśnie takie środowisko pogłębia nieograniczone przeżywanie rzeczywistości, pozwala na uwalnianie tych uczuć i myśli, których się wstydzimy albo boimy wyartykułować. Zmysły również potrzebują ożywczego wyzwania, by kierować naszą uwagę w określoną stronę. Dobrze o tym wie pani reżyser i dając upust swej kreatywności ucieleśniania pomysły inspirowane historią młodej muzułmanki i antyczną tragedią. A jednak, mimo tych zabiegów, bohaterka wydaje się jakaś odległa, jej problemy nie mają wymiaru ponadczasowości. Konflikt tragiczny, zderzenie różnych racji gdzieś się gubią. Odwaga, ból, determinacja bohaterki robią wrażenie. Tylko tyle. Antygona z Molenbeek wydaje się tak odległa. Wielokulturowe problemy społeczne, zmagania z identyfikacją kulturową niekoniecznie nas dotyczą, a w spektaklu inne sprawy przesunięto na daleki plan. Nie ma fatum, ślepego losu, krwistych postaci rodem z Sofoklesa. Przyznaję, aktorzy grają na pełnych obrotach i mocno angażują się emocjonalnie, co silnie wpływa na widzów. Marianna Linde jest niezwykła – krzyczy, śpiewa, wykorzystując różne tony i wokalne linie rozpacza przenikliwie… . Pokazuje przemianę Nourii – Antygony, jej przejście od lęku, samotności przez depresję, mrok i niemoc aż po siłę płynącą z gniewu, wyzwania i nadziei. Muzyczna strona jest świetnie dopracowana i nierzadko wysuwa się na pierwszy plan, a to za sprawą pieśniarki i tubistki Maniuchy Bikont, która częściowo spełnia rolę chóru antycznego. Grający kilka postaci Michał Sikorski jest zmienny jak kameleon i z wyczuciem groteskowości gładko wciela się w odmiennych bohaterów. Nieco przekornie kreśli sylwetki dzielnicowego, sędziego, prawnika, prawniczki, nawet brata, wprowadzając element humoru do nieco nużącej inscenizacji. Wszystkie te elementy nie dążą do konkretnej puenty. Refleksje pozostawia Anna Smolar widzom.
Mimo wszystko dostrzegam zapał i świeżość spojrzenia na otaczający świat (które nie zawsze się sprawdza), połączone z profesjonalizmem. Uczuciowość i zaangażowanie prowadzi wszystkich autorów tego spektaklu, także aktorów, natomiast widownia pozostaje z własnymi przemyśleniami. Czekam na kolejne spektakle Anny Smolar, bliższe naszym problemom.