"Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Hanna Karolak w Gościu Niedzielnym.
NIESZCZĘŚCIEM WSPÓŁCZESNEGO TEATRU JEST PRZEKONANIE, ŻE TRZEBA KONIECZNIE ZAISTNIEĆ JAKIMŚ ORYGINALNYM POMYSŁEM. POWSTAJĄ WIĘC PUSTE SPEKTAKLE, W KTÓRYCH PRÓŻNO DOSZUKAĆ SIĘ MYŚLI. Każda kolejna inscenizacja "Wesela", a od roku 1901 zagrano dramat Wyspiańskiego 200 razy, potwierdza, że ten swoisty rachunek sumienia wciąż odbywamy na nowo. Jakby wbrew sobie bijemy się w pierś i z żarliwością szepczemy: "moja wina, moja bardzo wielka wina". Cóż stąd, że gdy wstaje świt, z tej nocy niewiele pamiętamy. Dlaczego? Bo jak mówi Pan Młody, wolimy spać. "Spać, bo życie zbyt zawiłe/ Trza by mieć ogromną siłę/ Siłę jakąś tytaniczną/ Żeby być czymś na tej wadze/ Gdzie się wszystko niańczy w bladze". Ot co! Gdy błaznujemy, biją nam brawo, ale gdy cierpimy, jesteśmy śmieszni. Więc tylko w tę szczególną noc odkryjemy, co komu w duszy gra. Rano pozostaną jedynie majaki. Może był jakiś Wernyhora, jakiś Stańczyk, jakiś Rycerz? "Polska