Na premierze "Wyzwolenia" znalazłem się wśród tych, którzy patrzyli na scenę z wzrastającym niepokojem i zaskoczeniem. Od dawna bowiem wszystko wydawało się proste i jasne. Wyspiański z "Wyzwolenia" był dla jednych (jakiekolwiek dzieliłyby ich różnice polityczne) wieszczem polskim, z umiejętnością i znawstwem rozprawiającym o narodowych bólach i udrękach, których aktualność w każdej epoce odradza się od nowa. Dla innych - był jako pisarz trochę podejrzany i dwuznaczny: autor mętnawych, niedokończonych i niedorozwiniętych (przeważnie) pomysłów i koncepcji artystycznych, które kłębiąc się w chorej głowie artysty, znajdowały z niej ujście szybkie, bezładne i nieogładzone. Jakaż między tymi biegunami mogłaby być prawda trzecia? Kto nie chce widzieć na scenie mszy narodowej - musi tę sztukę odrzucić. Kto widzi w niej tylko genialne szkice dramatyczne - musi się zgodzić na ich związek z historią narodu. A jednak Bronisław Dąbrowski
Tytuł oryginalny
Wyspiański bez mistyfikacji
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 49