Kiedy wchodzimy na salę, scena jest pogrążona w ciemnościach. Ktoś gra na saksofonie, rozchodzi się zapach trociczek. Po chwili nastrój zmienia się gwałtownie. Muzyka aż dudni, pulsują światła, przesuwa się fragment dekoracji. Katastrofa statku rozgrywa się w nawałnicy efektów, reżyser puszcza w ruch całe instrumentarium teatru. Tak jakby chciał nas olśnić magią iluzji. A zarazem zaznaczał, że odrzuca wizję romantycznej Arkadii, skalanej nieprawością ludzką, ale harmonijnej, jaką znalazło w Burzy wielu interpretatorów. W Ateneum to uderza od razu, terenem gry jest klaustrofobiczna przestrzeń ze śladami zniszczenia, jakby pozbawiona powietrza. Kto zechce, dojrzy w niej wyspę, ale raczej diabelską, a może dziwny wehikuł czasu, który więzi wszystkich bohaterów. Tak czy inaczej, w scenografię Wiesława Olki wpisana jest wieloznaczność. I klimat, który przypomina wcześniejsze spektakle Krzysztofa Zaleskiego - Mahagonny i Ślub. Niepokojący, mro
Tytuł oryginalny
Wyspa Holoubka
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 11