Po Brelu, po Hemarze, po recitalach autorskich Wojciecha Młynarskiego i na ten program, złożony z pieśni Władimira Wysockiego, trudno zdobyć bilet do warszawskiego Ateneum. Działa wysoko ceniona marka tamtych spektakli, oddziałuje ich swoista magia. Przyciąga uwagę osoba Wojciecha Młynarskiego, tłumacza wielu ballad rosyjskiego aktora, poety i pieśniarza. Głównym magnesem jest jednak oczywiście Wysocki. Jego legenda zatacza coraz szersze kręgi, inspirując imitatorów, którzy chrypiąc próbują oddać hołd "Wołodi", nie rozumiejąc ani sensu tych ballad, ani sensu tego, co robił Wysocki, czemu się poświęcił, oddał. Bóg z nimi - choć przykro czasem, bardzo przykro, tym bardziej że zmarli nie mogą się bronić. Dlaczego o tym piszę? Nie dla sięgnięcia po kontrast, nie dla porównania, bo to byłoby nietaktem wobec twórców programu warszawskiego, lecz dlatego, że w owym kultywowaniu pieśni Wysockiego, nie tylko zresztą u nas, także w ZSRR, często
Tytuł oryginalny
Wysocki - nareszcie!
Źródło:
Materiał nadesłany
Przyjaźń nr 29