Przedstawienie, zapowiadane jako epickie widowisko, zawiodło mnie na całej linii - o spektaklu "Peer Gynt" w reż. Rafała Sabary w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.
Peer Gynt żyje wraz z matką na resztkach przepitego majątku - w małym szałasie. Cierpią głód i nędzę, ale mimo to Peer ani myśli wziąć się do pracy. Zamiast tego snuje fantastyczne historie, których bohaterem jest on sam. Nikt nie traktuje go poważnie. Wykpiony Peer ucieka w góry. Po wielu tygodniach wraca i dowiaduje się, że jego ukochana wychodzi za mąż. Spieszy na wesele, skąd porywa pannę młodą. W międzyczasie zdążył się zauroczyć w ubogiej Solveidze, więc ostatecznie porzuca porwaną niewiastę. Rozpoczyna się jego długa wędrówka z pogranicza baśni, reportażu i snu. Ibsen napisał dramat o wiecznym kłamcy, który pod przykrywką szukania własnej tożsamości ucieka od rzeczywistości i gubi przy tym swoje człowieczeństwo. Spektakl w reżyserii Rafała Sabary, zapowiadany jako epickie widowisko, zawiódł mnie na całej linii. Arcydzieło Ibsena przeczytane zostało jako majak widziany w alkoholowym upojeniu przez głównego bohatera. To z