- W Trójmieście nie ma przyszłościowego myślenia o rozwoju kultury. Za grube pieniądze sprowadza się gwiazdy na festiwale, nie inwestując w rozwój rodzimej sztuki. Absurd polega na tym, że nie ma z kim rozmawiać, a artyści zmuszeni są uczestniczyć w strategii przetrwania - od grantu, do grantu - bez jasnej wizji przyszłości - mówi Leszek Bzdyl, tancerz, choreograf, twórca gdańskiego Teatru Dada von Bzdülöw w rozmowie z portalem Trójmiasto.pl.
Rozmowa z Leszkiem Bzdylem [na zdjęciu] o jego jego stosunku do urzędników odpowiedzialnych za kulturę w Trójmieście i poza nim. Znany jesteś ze swojego radykalizmu wobec polityki, szczególnie kulturalnej, w Polsce. Jaki powinien być twoim zdaniem teatr polityczny? Jakie cele powinien sobie wyznaczać? - Rozmaicie można myśleć o teatrze politycznym (teatr jako interwencja, jako bunt, jako relacja). Często pod tą nazwą kryje się wyłącznie kalka informacji medialnych. W efekcie wypowiedzi polityczne w polskim teatrze sprowadzają się do kabaretu figur wydobytych z brukowców. Mnie interesuje teatr polityczny, w którym głównym motorem jest energia wolności. Taki spektakl staraliśmy się zrobić realizując "Barykady miłości". "Opus pessimum" jest projektem solowym, w którym trudniej jest wydobyć tak duży ładunek witalności, jest za to dużo odważniejszy i dużo bardziej narażający mnie. Sytuacjoniści i rewolta majowa 1968, była efektem pewnej f