Wiem, co peszy aktora, co go deprymuje, co powoduje, że jest nieszczęśliwy na scenie. Jeżeli umiem to usunąć, to on później frunie - zaczyna nie tylko grać, ale też chce się rozwijać - z WOJCIECHEM KOŚCIELNIAKIEM rozmawia Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.
Wraz z zespołem Teatru Muzycznego w Gdyni jest Pan już po raz drugi na Bydgoskim Festiwalu Operowym Tak. Nie... Trzeci. Bodajże chyba w 2000 roku było tu "Hair"? Tak, było! - Potem "Francesco"... W 2008 roku. - Tak, i teraz "Lalka". Jak się Pan czuje na bydgoskiej scenie? - Dobrze, bardzo dobrze. To jest scena bardzo podobna rozmiarami i możliwościami technicznymi do Teatru Muzycznego w Gdyni. W związku z tym mało było bólu przy przenoszeniu i adaptacji "Lalki" na potrzeby festiwalowego pokazu. A często zdarza się, że trzeba iść na ogromne kompromisy przy przenoszeniu na inną scenę tak dużego, skomplikowanego technicznie, wieloobsadowego spektaklu. Tu jest oczywiście kilka elementów, które nie będą takie jak w oryginalnym wystawieniu gdyńskim, ale mam nadzieję, że nie zakłócą całości odbioru. Ze względu na przebudowę Teatru Muzycznego w Gdyni od dwóch lat brakuje Festiwalu Teatrów Muzycznych. Co Pan sądzi o idei Bydgoskiego Festiwalu Op