"Taniec albatrosa" w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Stolicy.
Andrzej Zieliński portretuje mężczyznę w średnim wieku, któremu życie usuwa się spod nóg. Pisze książkę o wymierających gatunkach i sam czuje się, jak skazany na wymarcie gatunek, niepasujący do współczesnego świata i jego tempa. Wiąże się z o wiele młodszą kobietą, ale ten związek nie przynosi mu szczęścia, lecz tylko mocniej wydobywa siłę upływającego czasu. Toteż wiecznie niezadowolony Tierry burczy na otoczenie, wścieka się, prowokuje i śmieszy. Kiedy demonstruje przyjacielowi (Leon Charewicz) taniec godowy albatrosa, wzbudza salwy śmiechu, choć tak naprawdę to wołanie o pomoc kogoś, kto boi się samotności. Nieustraszenie w stronę samotności, a w każdym razie uwolnienia się od niekochanego męża zmierza jego siostra (Agnieszka Pilaszewska), a młodziutka Judyta (Edyta Ostojak) próbuje zatrzymać kochanka małżeństwem. Pewnie nikomu się tu nie uda, bo wszyscy są za bardzo zapatrzeni w siebie. W konwersacyjnej sztuce Geralda Sibley