Oglądałem dziesiątki przestawień zmarłego we wtorek wspaniałego reżysera i pedagoga Jerzego Jarockiego. Zawsze kojarzył mi się z wyjątkowym świętem. Czymś nadzwyczajnym i oczekiwanym zawsze prezentem dla mojej wyobraźni. Nigdy nie byłem osamotniony w swoich zachwytach nad Jego kolejnymi przedstawieniami, reżyserowanymi w najlepszych polskich i zagranicznych teatrach - pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
Wybitny krytyk i teoretyk teatru, prof. Józef Kelera, jeden ze swoich esejów analizujących twórczość Mistrza Jarockiego zatytułował "Reżyser żyletka". Kiedy zadzwoniłem do Joli Kowalskiej, recenzującej spektakle dla miesięcznika "Teatr", z wiadomością, że Jarocki nie żyje, smutno skonstatowała: "Wykruszają się Himalaje polskiego teatru". W środowisku nazywano Go "Herodem". Był twórcą niezwykle wymagającym i przez to nie przez wszystkich lubianym. Lwia części aktorów nazywała go Mistrzem i uważała, że to właśnie On - a nie żadna szkoła teatralna - uczynił z nich aktorów. To Jarocki, na przykład, odkrył i rozwinął talent naszej Kingi Preis, która jeszcze jako studentka zadebiutowała tytułową rolą w wspaniałym przedstawieniu "Kasia z Heilbronnu" Kleista (1994) w premierze przygotowanej na otwarcie Sceny na Świebodzkim. On pierwszy pokazał w Polsce "Wracamy późno do domu" Tymoteusza Karpowicza (1958), wrocławskiego poety i dramaturga,