UPADEK TEATRU MAŁEGO, niegdyś jednej z najciekawszych scen stołecznych, postępuje w tempie zawrotnym. Już sam repertuar, w którym obok współczesnej, lecz ateatralnej publicystyki politycznej, znajduje się ramota Zabłockiego "Żółta szlafmyca", nie wiedzieć dlaczego i po co wyciągnięta z lamusa historii literatury, a kulawo wystawione "Pokojówki" Geneta konkurują ze staropolskimi "Albertusami", musi budzić niepokój o losy tej - z założenia - kameralnej sceny. Nadmierna różnorodność repertuarowa sama w sobie nie byłaby jeszcze powodem do rozdzierania szat, gdyby towarzyszył jej chociaż średni poziom artystyczny poszczególnych przedstawień. Tymczasem poziom ten obniża się z premiery na premierę, by w wypadku najnowszej, inscenizacji - "Tramwaju zwanego pożądaniem" Tennesse Williamsa - osiągnął dno. Trzeba nieprzeciętnego braku wrażliwości i nieprzeciętnego niedostatku smaku, by subtelny psychologizm amerykańskiego autora obrócić w prymitywne
Tytuł oryginalny
Wykolejony tramwaj
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Kulturalny nr 9