Zaczęło się jak z bicza trzasł, skończyło jak ćwierć refrenu piosenki Fogga spod igły przeskakującej na gramofonowej płycie. Na początku jest błyskotliwy teatr w teatrze - brawurowa inwokacja z fragmentów "Cyrana de Bergerac". Na końcu - w teatrze życia - nudny monolog aktora w kiepskim teatrze życia i nieudany striptiz. Owacjom, czego nie rozumiem, nie było końca. Najpierw życie wdziera się w tkankę spektaklu. Pomiędzy scenami z "Cyrana" słychać i widać Belgrad nędzy, wojny i politycznego bałaganu. Kostiumy nie zawsze są z jednej szafy, wciąż gaśnie światło, a wkurzona policjantka gania po budynku i scenie pracownika technicznego, bo ktoś chciał rąbnąć kasę. Fechtunki, pląsy, aktorskie popisy - jest na co patrzeć. "Cyrano" rozwija się do momentu, gdy okazuje się, że idol publiczności nie przyszedł do teatru. Wtedy jeden z komediantów uspokaja cierpliwą publikę, że już zaraz, że to usterki tymczasowe, że aktor miał wy
Tytuł oryginalny
Wyindywidualizowany z rozentuzjazmowanego tłumu
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Dolnośląska nr 261