EN

26.10.2021, 19:29 Wersja do druku

Wygumkowana Rose

fot. Magda Hueckel

"Klątwa rodziny Kennedych" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

„Spektakl Klątwa rodziny Kennedych – powiada autorka w programie – jest próbą przywołania losów rodu Kennedych z perspektywy Rosemary – najstarszej siostry Johna F. Kennedy’ego, która w wieku dwudziestu trzech lat została poddana lobotomii i wymazana z rodzinnego obrazu zwycięzców. Rosemary od najmłodszych lat nie była w stanie dosięgnąć poprzeczki, jaką wyznaczyła jej przynależność do najpotężniejszego rodu Ameryki. Nie była w stanie dogonić swych błyskotliwych, bardzo uzdolnionych braci, wolniej się uczyła, nie wygrywała w rozgrywkach sportowych, nie umiała utrzymać szczupłej sylwetki ludzi sukcesu, nie miała gracji w ruchach, brakowało jej wytrwałości i determinacji, które charakteryzowały jej rodzeństwo. Dla rodziców była za to przykrym rozczarowaniem. […] Usiłujemy zbliżyć się i zbadać perspektywę osoby wykluczanej, pomijanej z powodu zbyt niskiej inteligencji, trudności w nabywaniu wiedzy i kompetencji, trudności w kontaktach społecznych i wynikających z tych trudności frustracji, zagubienia, samotnościi milczenia. Takieosoby, zawstydzane w rodzinach, w szkołach, porównywane do zdolniejszych braci i sióstr, koleżanek i kolegów, najczęściej milczą, żeby nie narazić się na większe przykrości. Spektakl jest próbą odczytania milczenia Rosemary i jej podobnych, których nikt nie pyta o zdanie, z którymi nikt się nie liczy, którzy nie potrafią się dopasować do rzeczywistości, jaka wymaga poświęcenia, wytrwałości, determinacji w walce o sukces, medal, pierwsze miejsce.”

Dobrze, ja wiem, że w zawodzie recenzenta to jest pojechanie po bandzie: takie bezczelne przepisanie autoeksplikacji Jolanty Janiczak z programu kieleckiego teatru, miast – jak by pewnie zrobiła większość piszących – streszczenie jej własnymi słowami. Ale nic na to nie poradzę: prezentacja problematyki i założeń przedstawienia jest w autorskich słowach bezkonkurencyjna: jasna i klarowna. Jest też wyczerpująca. Bo też dramat i jego inscenizacja są bardzo jednoznaczne i proste w swoich sensach. Nie ma tu żadnych zakrętów, zmyłek, przewrotek, które jednak, czy to w pisaniu Jolanty Janiczak, czy w przedstawieniach Wiktora Rubina zwykle były. To zresztą jedno z krótszych przedstawień twórczego duetu. Trwa ledwie półtorej godziny, a długi popis wokalny Anny Antoniewicz sprawia chwilami wrażenie czasowego dopychania spektaklu. Żeby było jasne: nie mam o tę zwięzłość żadnych pretensji. Przeciwnie: umiem ją cenić.

Widowisko jest w gruncie rzeczy statyczne. Mamy usadzoną półkolem w niezmiennych pozach rodzinę Kennedych, z patetycznymi obrazami za ich plecami. Kilkakrotnie, jak w zapętleniu, rusza prezydencka celebra, za każdym razem zakłócona przez nieszczęśliwą Rosemary, która wdziera się na oficjalne pole, szarpie się, protestuje, prowokuje i wyzywa świat. Rubin znakomicie wykorzystał świeżość, naturalność i, by tak rzec, demonstracyjną kanciastość młodziutkiej Karoliny Staniec, zderzając jej ekspresyjny styl gry z pomnikowością całego otoczenia, bądź zapadniętego w bezruch, bądź przesadnie teatralnego w każdej przemowie. To ostatnie dotyczy tak naprawdę trzech osób mających w tym spektaklu większe role do mówienia: przede wszystkim świetnej jak zawsze Joanny Kasperek jako Rose, matki rodu, Wojciecha Niemczyka, jej męża z wargami wydętymi powagą patriarchy i Beaty Pszenicznej jako zakonnicy-opiekunki. Bo nawet JFK grany przez Remigiusza Cabaja jest tylko ożywionym kawałkiem zdjęcia.

Pozostali aktorzy kieleckiego teatru sprowadzeni są w większości nieomal do funkcji statystów, w swoich wieczorowych sukniach i czarnych cylindrach. To nakrycie głowy, skrupulatnie ogrywane, pozwala myśleć o skojarzeniu z Alicją w krainie czarów jako jednym z kluczy do sytuacji głównej bohaterki. Dodatkową wskazówką byłyby, umieszczone z boku, drzwi do celi Rose w wariatkowie, w postaci sklejonych z sobą, właściwie sprasowanych kilku framug, uchylających się po kolei, stopniowo coraz mniejszych i węższych. Wiktor Rubin zręcznie i skutecznie operuje także innymi znaczącymi przedmiotami: mózgiem-zabawką, który staje się piłeczką, sarkastycznym symbolem lobotomii Rose, czy łóżkiem zmieniającym się w łoże operacyjne. Nie ma tym razem żadnych chwytów bulwersujących, dysonansowych, wyrywających ze spokojnego oglądania widowiska.

I to jest koszt przystępności tego nowego dzieła z warsztatu Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina, pewna jego, nazwijmy to, nieco nieoczekiwana potulność. Bo przecież protest przeciw niesprawiedliwości losu, która tak boleśnie dotknęła Rosemary, jest oczywisty i niekontrowersyjny. Do potępienia dołączy każdy, niezależnie od światopoglądu. Miłośnicy prac duetu znajdą w spektaklu miłe sobie hasła i akcenty, krytyczne wobec kapitalistycznych i patriarchalnych reguł gry ale żeby ich tak miało, w tym, co usłyszą ze sceny coś, zaskoczyć albo zbulwersować? Wątpię. A zwykła publiczność? Być może odbierze przedstawienie po prostu jako plotkę o możnych tego świata, dotkniętych wyimaginowaną klątwą – los Rose też przecież można tak rozumieć – co zmąca ich nieskazitelną świecznikowość i pozwala się wzruszyć dramatem z wyższych sfer? Pewnie nie całkiem zgodzi się to z powodami, dla których Janiczak i Rubin zwykle robią teatr. Ale jeśli, paradoksalnie, właśnie na tej, okrężnej, pozornie ułatwionej dróżce, przynajmniej niektórzy widzowie owo milczenie dziewczyny, której wykastrowano mózg, bo nie pasowała do obrazka, usłyszą po raz pierwszy mocno i donośnie?

Jolanta Janiczak KLĄTWA RODZINY KENNEDYCH. Reżyseria: Wiktor Rubin, dramaturgia, ruch sceniczny: Jolanta Janiczak, scenografia, wideo: Łukasz Surowiec, kostiumy: Maria Szypulska, muzyka: Krzysztof Kaliski, reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski. Premiera w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach 27 lutego 2021.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne