Powoli mijają czasy, kiedy lalkarzy traktowano wyłącznie jako aktorów drugiej kategorii - wciąż jednak absolwenci wydziałów lalkowych muszą bić się o swoje miejsce na rynku pracy - pisze Adam Karol Drozdowski w Teatrze.
Wśród absolwentów Lalek krąży wiele, zazwyczaj sytuacyjnych, inside jokes. Na przykład na pytanie: "Jaką uczelnię skończyłeś?", odpowiada się z dumnie wypiętą piersią: "Akademię Teatralną", po czym, odwracając wzrok, półgębkiem dodaje się ledwie słyszalne "...w Białymstoku". Śmieszne? Nie, zresztą i samemu żartującemu nie jest do śmiechu, jeśli wcześniej w agencji castingowej, po przyznaniu się do wydziału, dowiadywał się, że nagle skończyły się miejsca na zapisy. Z Białegostoku żartuje się czasem tak, jak z Radomia, Kielc czy Sosnowca, a to że wieczna zima, a to że zaścianek, a to że akcent - i choć nie jest to może wyszukane poczucie humoru, takie drwiny pozostają nieszkodliwe, o ile nie wyrażają rzeczywistego stosunku środowiska teatralnego do lalkarzy. Pasjonaci i freaki Dzisiejszy problem ze statusem aktorów-lalkarzy spowodował dawny status samego teatru lalek, zwłaszcza w końcu PRL-u i latach transformacji, kiedy trakt