Jest w tym spektaklu wiele mglistych niedomówień, pęknięć, rozdźwięków pomiędzy jego ekspresjonistyczną, wybujałą formą poetycką a prostymi, nieomal gazetowymi sloganami - antymilitarystycznymi czy antykapitalistycznymi - które raz po raz padają ze sceny. Ale taki był duch epoki, w której żył Horváth.
Trzeba by być artystą na miarę Tomasza Manna, by wśród burzowych chmur zasnuwających horyzont Europy lat międzywojennych tworzyć dzieła wewnętrznie zrównoważone. Ödön von Horváth aż tak wielkim artystą nie był. Był natomiast "dzieckiem swoich czasów". Opowiedziana przezeń w noweli "Dziecko naszych czasów" historia młodego człowieka, który "jest żołnierzem i lubi być żołnierzem", bo mundur i przynależność do silnej grupy uzbrojonej w arsenał "jedynie słusznych" haseł dają mu pewny grunt pod nogami - umieszczona została na gruncie bardzo niepewnym i niejednoznacznym: w sferze marzeń, halucynacji, groteski i fantasmagorii. Antytotalitarne przesłanie autora o tym, że nie masa ludzka, a pojedynczy człowiek jest wartością najwyższą, dobiega do nas zza bramy... lunaparku, w którym ów żołnierz zwiedza "zaczarowany zamek" i gdzie spotyka dziewczynę, którą zaraz porzuci dla swojej "słusznej sprawy" - wojaczki. Ten zaczarowany zamek staje si�