"Happy End" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Oczami wyobraźni już widziałam te tłumy alterglobalistów urządzających na rozpoczęcie nowego sezonu w pluszach i atłasach Teatru Narodowego standing ovation po zdaniu: "Większym przestępstwem od napadania na bank jest jego posiadanie". Co za wizja! Reżyser "Happy endu" Tadeusz Bradecki też jej chyba doznał, bo sztuczkę Brechta i Weilla z polityki czym prędzej wykastrował. W zamian miała być zabawna i nostalgiczna rzecz o "latach dwudziestych, latach trzydziestych", historia o tym, jak to gang Ćmy i żołnierze Armii Zbawienia łączą siły, by pomagać biednym. Miała, ale na przeszkodzie stanął brak pomysłów reżyserskich, zarówno na całość, jak i poszczególne numery, na które w efekcie rozpada się przedstawienie. Aktorzy robią w tej sytuacji, co mogą. Niestety, nie pomaga irn ani scenografia: kilka plastikowych krzeseł i nędzny barek, ani nijakie, ledwo kojarzące się z gangsterskimi kapeluszami i lakierami kostiumy. Ani to, że nikt z nich nie po