"Biesy" Fiodora Dostojewskiego w reż. Janusza Opryńskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Yoryk.
"Biesy" to panorama idei jednego z największych pisarzy ludzkości. Głos w ciemności, mówiący o rewolucji i makabrze ludzkiej duszy. Kiedy jednak poszatkuje się dzieło na partie, a dwie kluczowe postaci, Mikołaj Stawrogin i Stiepan Wierchowieński, są jedynie mdłymi odblaskami literackich pierwowzorów - całość gubi sens i pojawiają się poważne problemy inscenizacyjne. Janusz Opryński (adaptacja, reżyseria) porwał się szaleńczo na tekst okropnie trudny. "Biesy" są rozwleczone, stopniowo, powoli budowane, postaci głęboko zarysowane; ciężko o cięcia, skróty, bo szybko okazuje się, że wątki stają się chaotyczne, a motywacje bohaterów niezrozumiałe. I w adaptacji właśnie tkwi jedna z największych słabości przedstawienia. Nie wiadomo, czy jest jakaś rewolucja, a jeśli tak, to o co w niej chodzi; nie wiadomo, kto bierze w niej udział i dlaczego; nie wiadomo, jakie są stosunki społeczne między bohaterami, czemu ten zna się akurat z tym, a czem