Nie ma szczęścia Harold Pinter do polskich scen. Reżyserzy czytają go u nas powierzchownie, umieszczając w rejonach bezpiecznej rodzajowości. Rzetelna rola Janusza Gajosa w "Dozorcy" nie zmieni tego stanu rzeczy Wróciłem do Pintera z uczuciem ulgi. Bujdy opowiadają ci, którzy twierdzą, że precyzyjna niczym mechanizm szwajcarskiego zegarka i mordercza dramaturgia autora "Powrotu do domu" to teatru dzień wczorajszy, literatura martwa, skostniała w raz na zawsze zaprogramowanej strukturze. Przeciwnie, sztuki Pintera trzeba dziś czytać przez Becketta, niczym muzyczne partytury. Jest w nich wszystko - wszystko w ciemnej barwie. Zwątpienie w dobre strony człowieka, głębokie przeświadczenie, że każdym jego działaniem kierują niskie lub wręcz perfidne pobudki. Postaci u Pintera nie chcą, by je lubić. Lgną do siebie tylko po to, by z zaskoczenia zadawać ciosy. Lecą jak ćmy do światła. Na spalenie. Jako tako udawał się jeszcze w ostatnich latach Pi
Tytuł oryginalny
Wszystko w normie
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Gazeta Prawna nr 40