"Zatopiona katedra" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Teatrze.
Kuszący, baśniowy tytuł preludium Claude'a Debussy'ego "La cathedrale engloutie" - który tak się Gertowi Jonkemu spodobał, że, jak zdradził w jednej z rozmów, "postanowił sobie wypożyczyć jego tłumaczenie" i użyć go jako tytułu, czyniąc zeń zarazem centralną metaforę swego dramatu - to trop wiodący do celu, ale podążać trzeba za nim ostrożnie, bo mylący. Z jednej strony sugeruje pewien porządek - porządek muzyczny (cóż z tego, że zachwiany katastroficzną, mroczną wizją "zatopionej katedry"; katastrofa to tylko odwrotna strona, a nie zaprzeczenie harmonii). Z drugiej - odwołuje się do porządku legendy, przypowieści poetyckiej (nieważne, jak czarna i ponura to opowieść, ważne, że rządzi nią ład etyki). Tymczasem oba porządki nie tylko zakłóca, odwraca, ale i niszczy. Kto by się więc spodziewał, że "Zatopiona katedra" jest czymś na kształt - przekornie odkształcony - ładnej, smutnej bajki o pogubionych wartościach, zgrzytliwy