Gdyby Matei Visniec bardziej przemyślał swój tekst, a Bronka Nowicka więcej uwagi poświęciła na pozszywanie epizodów i ulepienie puenty, a nie znanej wszystkim poszarpanej wizji rzeczywistości, sztuka nie służyłaby tylko do oglądania, ale zastanowienia się nad wszechobecną tandetą - o spektaklu "Człowiek-śmietnik" w reż. Bronki Nowickiej w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.
"Człowiek-śmietnik" to idealny tytuł dla sztuki, która jest... zbiorem sztuczek. Wszystkie są inne od siebie, nie współgrają, ale można pod nimi postawić wspólny mianownik. Więc - jak by się uprzeć - mają coś wspólnego. Bo skoro o śmietniku mowa, to są one niczym mini-etiudy wrzucone do jednego kosza, wymieszane i przypadkowo wysypane na scenę. Być może autor Matei Visniec tak też tworzył tekst dramatu. Tekst żadnej puenty nie wnosi - tyle, że stara się oddać głupotę rzeczywistości, groteskowość mediów i współczesnych ludzkich wymysłów oraz wszechogarniającą makdonaldyzację. Ale równie dobrze widać powyższe na co dzień, więc po co przenosić to do teatru? Scena w tym wypadku niczego nie uzmysławia, nie uczy, nie nawraca. A czy spektakl bawi? Tutaj też można polemizować. Bo by iść do teatru, by kilka razy się uśmiechnąć, też nie warto. Życie często śmieszy o wiele bardziej. Ale nie w tym rzecz. Bo "Człowiek-śmietnik" to spek