Moim zdaniem każdy kraj może dramatopisarzom pomóc się rozwijać twórczo, bądź nie. Ale nie widzę większego sensu w tym, żeby ich poniżać, na każdym kroku porównując z tytanami przeszłości. Ci utalentowani dramatopisarze z reguły wiedzą, kto był przed nimi - mówi Małgorzata Sikorska-Miszczuk w dwutygodniku.com
AGATA DĄBEK: Zacznę od przypomnienia dyskusji o polskiej dramaturgii najnowszej, w "Teatrze", "Dialogu", również na e-teatrze, gdzie zabierałaś głos w sprawie, bo dostrzegłam w nich pewną niepokojącą tendencję. Chodzi mi o nagminne przeciwstawianie dwóch bliskich ci profesji: dramatopisarza, kogoś, kto pisze oryginalne, skończone teksty z myślą o scenie, i dramaturga - pośrednika w komunikacji między reżyserem i publicznością. Jak postrzegasz te rozróżnienia? Co one dla ciebie znaczą z perspektywy pracy w teatrze? MAŁGORZATA SIKORSKA-MISZCZUK: Patrzę na to głównie z praktycznego punktu widzenia. Mówiąc najprościej, mogę dostać dwie propozycje: jako dramatopisarka od teatru i jako dramaturg przy spektaklu. To drzewko ponownie będzie się rozdwajało, bo jako dramatopisarka mogę otrzymać otwartą propozycję od dyrektora teatru bądź reżysera w stylu "chcemy żebyś napisała sztukę bez sprecyzowania tematu" - ponoszą wtedy ryzyko, że zaskoczę i