Udane pod wieloma względami przedstawienie "W małym dworku" w reżyserii Jana Sycza przyjęto jako nieomal przełom w scenicznych dziejach Witkacego. Przy okazji ostatniej przed wakacjami premiery w Teatrze "Miniatura" pisano o chwalebnej rezygnacji z podejrzanych metafizycznych matactw, o rozsądnym porzuceniu zgubnych prób ożywienia idei "Czystej Formy", o ujawnieniu prawdziwego, bo farsowego oblicza awangardzisty, którego dzieło przesłoniły liczne uczone interpretacje, głosy, komentarze... Gdyby nawet można było z powagą przyjąć te na gorąco formułowane diagnozy, to i tak warto pracy Sycza przyjrzeć się bliżej. W tym dworku, który w dyskretnej scenografii Anny Sekuły pozostaje tylko tytułową metaforą, dokonuje się bowiem coś więcej niż niewinna zabawa id duchy. Przypomnijmy tylko scenę finałową: oto po rozwiązaniu intrygi małżeńskiego "czworokąta", którą wieńczy śmierć Zosi i Amelki oraz samobójstwo Dyapanazego Nibka - przy stole zasiadają
Tytuł oryginalny
"Wszystko było tak dobrze..."
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dziennik Polski" nr 161