"Tragedia Makbeta" w reż. Redbada Klijnstry w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Czemu "Makbet"? I czemu właśnie tak - niby nowocześnie, ostro i wielopłaszczyznowo, a w gruncie rzeczy poczciwie, powierzchownie i chaotycznie? Makbet w Teatrze im. Słowackiego. Redbad Klijnstra chciał w swoim "Makbecie" pomieścić wiele, ale że żadnej z myśli nie przeprowadził do końca (a nawet do środka), prawie cztery godziny spektaklu dłużą się niemiłosiernie. Nie ma się o co zaczepić, ledwo objawione pomysły i interpretacje znikają w czeluściach sceny i, by tak rzec, otchłani czasu. Pierwsza rzecz to uświadamianie widzom, że jesteśmy w teatrze. Co jakiś czas rozjaśnia się światło, aktorzy zwracają się do widzów, na ekranie oglądamy widownię albo zakamarki teatru. Odźwierny (Marian Dziędziel) jest teatralnym portierem, który zabawia widzów zaczepkami i teatralnymi anegdotkami (to najnudniejszy Odźwierny jakiego widziałam - Szekspir napisał tę rolę znacznie lepiej i krócej). Czemu ma to służyć? Wciągnięciu widzów w debatę?