Był narcyzem o ogromnej potrzebie uznania, adoracji i sławy, narcyzem spragnionym rządu dusz, i to bardziej w duchu Towiańskiego niż Mickiewicza - o rzadko opisywanych cechach osobowości wielkiego maga teatru pisze Jacek Dobrowolski.
Jerzy Grotowski wielkim reżyserem był. Mistrzem był. Także wielkim reformatorem teatru podobnie jak Stanisławski, Meyerhold, Witkacy i Artaud. To wszystko prawda. Ale ambicją jego było też stanie się przewodnikiem duchowym, apostołem ducha, takim guru jak Gurdżijew, czy choćby Jung. Na tym polu poniósł jednak sromotną klęskę. Świadczą o tym tragedie kilku jego bliskich współpracowników, którzy nie potrafili być samodzielni po tym, jak ich całkowicie od siebie emocjonalnie uzależnił. Niestety, zauroczeni jego charyzmą i legendą spadkobiercy i epigoni, wyznawcy i egzegeci, nie chcą tego widzieć i pragną koniecznie kanonizować mit Grota. Chcą nam wmówić, że mieliśmy do czynienia z człowiekiem głęboko oświeconym. Mylą się całkowicie. Mieliśmy do czynienia z genialnym artystą, który dążył do poznania prawdy, ale którego wgląd w nią był zbyt słaby, by mógł rozwiać jego miłość własną. Kiedy patrzę na wysiłki kapłanów i hagiog