...Tak, doprawdy tak było, właśnie wspominając Zygmunta Hübnera zaśmiewaliśmy się, mówiliśmy jeden przez drugiego, długo tak staliśmy w korytarzu blisko dyrekcji i rozmawialiśmy o Zygmuncie. Ale nie o tym "ze spiżu" - zdarzało się, że wspominający i piszący o Nim, chcąc przecież najlepiej, prawie monumentalizowali Go, jego dorobek i postawę - tylko o człowieku, żywym człowieku, z jego słabostkami, namiętnościami nie zawsze skutecznie skrywanymi, śmiesznostkami - słowem, z tym wszystkim, co z tego pryncypialnego, ciemnego w wyrazie, nie znającego kompromisów moralnych człowieka, fanatyka pracy, czyni jednego z nas, członka braci teatralnej. A zdarzyło się to chyba w dziesięć dni po pogrzebie Zygmunta. A potem rozeszliśmy się. I zrozumiałem, że ten śmiech, to przyjazne poklepywanie, te anegdotki - to była próba ratowania nas samych w naszej żałobie, że był to nieuświadomiony wysiłek zminimalizowania straty, którą ponieśliśmy wszyscy,
Tytuł oryginalny
Wspominając Zygmunta Hubnera
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr Nr 5