EN

22.03.2024, 12:38 Wersja do druku

Współsprawstwo

 „Polowanie” Ishbel Szatrawskiej w reż. Piotra Pacześniaka w  Teatrze Mickiewicza w Częstochowie.  Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Piotr Dłubak / mat. teatru

Nostalgicznie tęsknię, ba, robię co mogę, żeby nie zginął model stosunków dramatu z teatrem, który spotykam od przedpotopowej młodości i miałem wiele okazji jego rezultatami się zachwycić. W jego ramach reżyser sięga po dramat, nie traktując go jak plasteliny do lepienia własnych ludzików i problemików. Widzi w nim treść, która go pociąga, ale i formę, konstrukcję też. Przekłada to, co go szczerze zafrapowało (a przynajmniej zainteresowało) na scenę, niekiedy, owszem, ingerując głęboko w przeczytaną materię. Byle w szczerym zamiarze wspólnej kreacji. Byle lojalnie – choć oczywiście lojalność nie jest ściśle mierzalna i zawsze jest się o co kłócić. Byle skutecznie, czyli tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, z autorem i teatrem włącznie, ale z widzem na czele.

Polowanie Ishbel Szatrawskiej, jeden z jej pierwszych tekstów dramatycznych, można w gruncie rzeczy uznać za gatunkowy melodramat. Dwie zaprzyjaźnione rodziny spotykają się na kolacji przed planowanym polowaniem, bo to stadła myśliwych. Przyjeżdża na nią, czy też jest przywożony – niespodzianie dla siebie i na pewno wbrew chęciom – młody człowiek, co wyprysnął w świat i teraz bardzo rzadko odwiedza rodziców, nie mówiąc o ich przyjaciołach. Okazuje się, że gospodyni, sporo oczywiście starsza, miała swego czasu z nim romans, zrodzony najwyraźniej z jej znudzenia rolą domowego popychadła. Ukrywali to, ale mąż wiedział, choć w ramach pogardy dla swojej żoninowej własności nic go to nie obeszło (przynajmniej z grubsza). Nie wiedział za to ojciec młodego amanta, prowadzący swoją, niedaleko odbiegającą od stereotypu, wojnę o przywództwo w stadzie. Wojnę oczywiście łatwo dającą przenieść się na grunt myśliwski: zabrany wbrew niechęci na polowanie, upokarzany (własnymi słabościami) przez agresywnego rodzica, zdołowany młody strzelec w końcu naciska spust, zabijając Bogu ducha winną żywą istotę.

Dramat Szatrawskiej zaczyna się ową kolacją i toczy jak wiele tego rodzaju konwencjonalnych sztuk, tyle że ma arealistyczne dysonanse czerpane z strzeleckiej aury: wierna żona gościa między dialogami skwapliwie powtarza słowniczek terminów myśliwskich tak, jakby za chwilę (albo co chwila) miała zdawać egzamin przed panem i władcą. Co jest trafne, bo panowie-strzelcy wyznaczają tu standardy, traktując partnerki poniekąd jak obsługę i nagonkę, a kobiety mają ich oczekiwania nieustannie zaspokajać.

Piotr Pacześniak inscenizując dramat w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie, śmiałym gestem zmienił początek: zanim dojedziemy na kolację, jesteśmy na uroczystej akademii; nasz ojciec-myśliwiec otrzymał zaszczytny tytuł Wielkiego Łowczego czy jakiś tam podobny, i teraz wygłasza mowę dziękczynną. Mowę, która jest koktajlem kilku świetnie podsłuchanych retoryk: maczystowskiej, urzędniczej, nowomowowej, no i tej myśliwskiej. Ileż tu podniecenia zdobytym tytułem, nieskrywanego delektowania się długo wyczekiwanym triumfem. Syn został wezwany, aby docenił wyniesienie ojca, żona dostaje w przemówieniu należną, nieskrywanie już chamską połajankę, a po wszystkim trzeba odbyć pielgrzymkę, w jakiejś mierze dziękczynną, do przyjaciela/protektora. Mamy przejrzyście ustawione stosunki w przedstawianym świecie. Już wiemy, że nowy utytułowaniec jest arywistą, że obywatel, któremu smarkacz przyprawił rogi, rządzi tu wszystkim i wszystkimi. Pacześniak mówi w programie, że podniósł status postaci. Nie odczuwałem jakiejś ich niższości przy lekturze, ale obejrzawszy spektakl rozumiem i doceniam zabieg. Teraz wiadomo: rogacz naprawdę rozdaje karty daleko poza sferą myśliwską; świeży laureat z jego łaski i protekcji zaczyna więc odgrywać się na synu także za to, że ten jakoś obnaża jego wasalstwo. „Z perspektywy teatru – powiada reżyser – wydaje mi się ciekawsze wywindowanie ich klasowo. Pokazanie, że mniej jest w nich starych, utartych obyczajów, zaściankowego myślenia, dziedziczenia tradycji, a więcej blichtru i zakłamania. Bohaterowie Polowania pochodzą z warstwy średniej, ale prezentowane przez nich na przykład idee pro-eko nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Jeżeli zapytalibyśmy ich, jaki mają światopogląd, to pewnie odpowiedzieliby, że są liberalni, otwarci, tolerancyjni, światli, wyedukowani”. Oczywiście, że tak by odpowiedzieli, ale widzowie na to wzruszą tylko ramionami.

fot. Piotr Dłubak / mat. teatru

Kształt przestrzenny inscenizacji jest odważny – ale skuteczny. Scena zamyka może w połowie głębokości ściana z ozdobnymi porożami na filarach, ale też z przerwami między nimi. Ukazywać się będą tam, niekiedy z zastosowaniem techniki lustrzanych odbić, postacie w scenach pozadialogowych, w monologach. Większość zdarzeń toczy się w części prosceniowej, gdzie nie ma iluzjonistycznych dekoracji. Stoją tylko krzesła. Postacie ustawiają je czasem tyłem do akcji, przenoszą, lokują się na nich, samym sposobem siedzenia budując sobie sytuacje, napięcia, stosunki. Patrzyłem na częstochowską widownię, zapewne nieprzyzwyczajoną do tak forsownego, generalnie rzadkiego w naszym teatrze, łączenia redukcjonistycznego formalizmu z psychologiczną w sumie opowieścią. Łykała konwencję bez trudu, krzywiąc się co najwyżej na nadmiar krzyku. Od którego Piotr Pacześniak w samej rzeczy nie stroni; pamiętam to z innych jego spektakli.

Aktorzy mówią w okołopremierowych wypowiedziach, że dawno nie mieli tak ciekawej pracy. Chętnie wierzę. Adam Hutyra ma odwagę pobrzydzać swojego „wielkiego łowczego”: jest niezręczny, pogubiony, kompromitujący się w swoich niemożnościach, w chamstwie od pewnego momentu czysto obronnym, w swoim wyżywaniu się ojca-wojownika nad synem-mięczakiem. Jest odważnie prawdziwy w męskim pożal-się-Boże popisie. Waldemar Cudzik trafnie rysuje pewność siebie pana i władcy sytuacji, spod której co jakiś czas wydostają się dymy zdenerwowania, niepewności i jednak wściekłości na rolę w tym polowaniu, którą przyszło mu odgrywać. Hanna Zbyryt jako żona zdradna ma do zagrania znoszenie upokorzeń i wyzwalanie się – na tyle, na ile się da – z opresji; to jest celnie rysowane, podobnie jak młodzieńcze emocje Karola Czajkowskiego, może najmniej oryginalne w tym zestawie (ale to już w tekście chyba). Agnieszka Łopacka w dziwnych butach, jak ze skóry egzotycznego zwierza, raczej akompaniuje partnerom, ale to do niej należy finałowy monolog na cześć suki Niny zastrzelonej niechcący, acz w jakimś sensie nieprzypadkowo, w absurdalnym rezultacie owego pojedynku syna z ojcem. Monolog jest bolesny, a w strukturze spektaklu doskonale kontrapunktuje myśliwskie samochwalstwo z pierwszej sceny. Uszate „poroże” psa wieszają na ścianie obok jelenich ozdób i ta ironia pięknie dopełnia rozsądne, dojrzałe widowisko.

Piotr Pacześniak jest wziętym młodym reżyserem. Chętnie sięga po nowo pisaną dramaturgię, aczkolwiek nie będę ukrywał, że niedawno oglądane rezultaty sceniczne w Warszawie czy w Poznaniu napawały mnie sporym niepokojem. Cieszę się, że pochopnym. No bo i nie jest powiedziane, że zawsze wszystko musi wychodzić. Aliści może wypadałoby po prostu docenić stary model. Ishbel Szatrawska jest ambitną autorką, która pisze dla teatru i wie, co pisze. Przychodzi reżyser i mówi, zróbmy to i tamto, tak i tak. Nie, żeby było na moje, tylko żeby było mocniej, ciekawiej, skuteczniej. Jest coś lepszego do wyobrażenia, niż takie współsprawstwo? No to dlaczego, do cholery, tak go trzeba ze świecą szukać po całej teatralnej Polsce?

Ishbel Szatrawska POLOWANIE. Adaptacja i reżyseria: Piotr Pacześniak, scenografia: Łukasz Mleczak, kostiumy: Zofia Wygnańska, muzyka: Michał Zachariasz, choreografia: Krystyna Lama Szydłowska, reżyseria świateł: Monika Stolarska. Prapremiera w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie 7 października 2023.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne