Starając się stworzyć poczucie wspólnoty pomiędzy teatrem i publicznością, łatwo zapomnieć o tym, że teatr powinien być także agonem, przestrzenią wymiany poglądów i starcia idei, w której wykracza się poza istniejące schematy i zbanalizowane oczekiwania publiczności - pisze Paweł Wodziński w Teatrze.
Dużą karierę robi ostatnio w teatrze przymiotnik "wspólnotowy". Korzystają z niego dyrektorzy tworzący programy swoich scen, reżyserzy sięgający po "wspólnotowy" repertuar, kuratorzy opuszczający mury instytucji i wychodzący w przestrzeń publiczną, a nawet urzędnicy promujący programy edukacyjne czy partycypacyjne. Ale poszukiwanie nowej relacji z publicznością w przekonaniu, że "siłą teatru jest wspólnota" (jak stwierdził niedawno jeden z krytyków) nie jest wcale tak oczywiste i bezkarne, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Starając się stworzyć poczucie wspólnoty pomiędzy teatrem i publicznością, łatwo zapomnieć o tym, że teatr powinien być także agonem, przestrzenią wymiany poglądów i starcia idei, w której wykracza się poza istniejące schematy i zbanalizowane oczekiwania publiczności. Stawianie wspólnotowości ponad własne przekonania, także ponad wolność artystycznej wypowiedzi, grozi odebraniem twórcom teatralnym podmiotowości.