Logo
Recenzje

Wspólnota się budzi?

30.04.2025, 14:22 Wersja do druku

„Ocalone” Piotra Rowickiego w reż. Mai Kleczewskiej z Domu Spotkań z Historią w Warszawie i „Threesome/Trzy” w reż. i choreogr. Wojciecha Grudzińskiego (Fundacja 910113 w koprodukcji z Nowym Teatrem w Warszawie i Belluard Bollwerk) na XXXI Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Paulina Ilska w Kalejdoskopie” 5/2025.

fot. Magda Hueckel

Dwa ostatnie spektakle konkursowe XXXI Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych: „Ocalone” i „Threesome/Trzy” silnie odnoszą się do tematyki związanej z cielesnością. Piekielnie trudno zestawić je ze sobą, a nawet w ogóle refleksje o nich ubrać w słowa. Oba przyniosły odtwórcom ról aktorskie nagrody publiczności (jedynego jury festiwalu). 

Jak tu pisać jednocześnie o kobiecej traumie wojennej i o próbie „przepuszczenia” przez ciało impulsów związanych z tańcem wybitnych twórców baletu, którzy już nie żyją? Tak to jednak bywa na festiwalach, że spektakle czasem nabierają nowych znaczeń w kontekście pozostałych, wchodzą ze sobą w zaskakujące relacje.

„Ocalone” Piotra Rowickiego w reżyserii Mai Kleczewskiej (Dom Spotkań z Historią w Warszawie) zaczynają się performatywnie. Agnieszka Przepiórska przechadza się w foyer niepewnym krokiem staruszki, ubrana w piaskowo-brązową garsonkę stylizowaną na lata 40. Wchodzi na scenę, by wygłosić przemowę z okazji otwarcia pomnika. Na ekranie umieszczonym za aktorką widzimy obraz pomnika – spowitego niepokojącym kirem, niewidocznego. Bo nie wiadomo, jak oddać cześć cierpieniu kobiet gwałconych w 1944 roku na warszawskim Zieleniaku przez rosyjskie oddziały SS RONA (czyli dezerterów z Armii Czerwonej). Grana przez Przepiórską Irena K., 80-letnia ocalała, szuka sposobu na wyrażenie niewyrażalnego. Próbuje zejść ze sceny po przemowie „taktownie” omijającej temat. Wraca. I płynie druga opowieść – z rozdzierającym krzykiem, białą koszulą poplamioną krwią, bieganiem wokół widowni i otaczaniem jej białą wstążką. Pomnik w postaci powiewającej wstążki? Symbolu niewinności, którą dziewczynki i kobiety utraciły w najokrutniejszy sposób – podczas trwających wiele dni publicznych, pełnych okrucieństwa gwałtów. Tłem monodramu, ale też jego aktywnym uczestnikiem są projekcje wideo Krzysztofa Garbaczewskiego ze wstrząsającymi zdjęciami zrujnowanej Warszawy, twarzami jej mieszkańców i agresorów, zmieniającymi się na oczach widzów niczym w koszmarnym śnie. Wreszcie widzowie zostają zaproszeni do oddania czci dręczonym kobietom, tym ocalałym i tym, które nie przeżyły gehenny. To trudny moment, bo czujemy się do tego zobowiązani, przymuszeni, a wolelibyśmy asertywnie odpowiedzieć, że to nie nasza sprawa, i wyjść. Jednocześnie to niezwykle wzruszająca chwila, szczególnie że temat nie jest już tylko historią, wciąż słyszymy doniesienia o „haniebnych czynach” wobec kobiet podczas wojny w Ukrainie. Kobieta nadal pozostaje łupem wojennym, z którym można zrobić wszystko po  wkroczeniu na nowy teren. Zbrodniarze z Zieleniaka nie zostali należycie osądzeni i ukarani przez organizacje międzynarodowe, a po II wojnie światowej kobiety milczały nawet w swoim najbliższym środowisku. Nie tylko z powodu wstydu i psychologicznych mechanizmów obronnych – wypierania doświadczeń niedających się objąć rozumem. Dodatkowo działał lęk przed okupującym polskie ziemie ZSRR. Może spektakl przyniesie ulgę potomkiniom cierpiących kobiet, pozwoli im wreszcie zrozumieć, dlaczego ich matki/babki zachowywały się tak, a nie inaczej.

Drugi monodram, „Threesome/Trzy” w choreografii i wykonaniu Wojciecha Grudzińskiego (Wojciech Grudziński / Fundacja 910113 w koprodukcji z Nowym Teatrem w Warszawie i Belluard Bollwerk), to próba zrozumienia i przywrócenia pamięci o trzech artystach związanych z tańcem: Stanisławie Szymańskim, Wojciechu Wiesiołłowskim i Gerardzie Wilku. Spektakl osadzono w tematyce cielesności i poszukiwań związanych z kulturą queerową – to nieoczywiste motywy jak na powojenną Polskę, w której żyli wspomniani baletmistrzowie. W pierwszej części spektaklu Wojciech Grudziński, prawie nagi, odziany tylko w zakrywającą twarz niebieską maskę z uszami i sznurki osłaniające genitalia, próbuje odmalować swój świat za pomocą ruchu, a przyzwyczajony do teatru dramatycznego widz próbuje sobie z tym poradzić. Widzimy sprawność i elastyczność wytrenowanego ciała. Przodem do widza jest ta jego część, która w teatrze klasycznym znajdowała się zawsze z tyłu. W drugiej części słyszymy swojski rytm „um pa pa” i mamy okazję patrzeć na niesamowite wariacje na temat rodzimego oberka. Klimat budują projekcje multimedialne odnoszące się m.in. do wirowania w tańcu, we wspólnocie, ale osadzone we współczesnych, zimnych przestrzeniach, kojarzących się z podziemnym parkingiem. Przywoływanie duchów dawnych baletmistrzów, także dzięki pojawiającym się na ekranie napisom, ociera się o transowy seans spirytystyczny, doprawiony niesamowitą muzyką.

Jeśli odkodujemy oba te spektakle w kontekście hasła „Wspólnota” – myśli przewodniej tegorocznego festiwalu – zyskujemy obraz wspólnoty, która się budzi, by mówić o tym, co ukryte, trudne i wstydliwe. Co ciągnie się przez kolejne pokolenia. Ale też wspólnoty, która trzyma jeszcze mnóstwo trupów w szafie i tematów do przepracowania. Oba przedstawienia dostały aktorskie nagrody publiczności – świadczy to, że poruszyły w widzach coś, co jest istotne nie tylko w sensie teatralnym.

Tytuł oryginalny

Wspólnota się budzi?

Źródło:

"Kalejdoskop" 2025/5

Autor:

Paulina Ilska

Sprawdź także