Dla samej tylko ostatniej sceny, a więc tytułowego tanga z karkołomnymi figurami warto pójść na przedstawienie Sławomira Mrożka. Niemal po ćwierćwieczu powróciło "Tango" na scenę Teatru Polskiego, ponownie w reżyserii Marka Okopińskiego. W 1965 roku odniosło ono w Poznaniu niekwestionowany sukces, bijąc rekordy frekwencyjne. Obecne "Tango" nie ma chyba szans na powtórzenie sukcesu. Po pierwsze- grane jest chyba słabszymi siłami, a po drugie - czas obecny nie sprzyja ani aktualizacji "Tanga", ani wydobywaniu zeń uniwersalnych znaczeń. Pozornie jest jednak wszystko jak należy. Oto w tym samym sezonie obok "Kurki wodnej" pojawia się "Tango", które - jak wspaniale dowodził Jan Kott - jest jakby dalszym ciągiem sztuki Witkacego. Ba, toczy się w tym samym, salonie, wśród częściowo tych samych rekwizytów i postaci. Tak więc nie dziwi wcale, że Wojciech Kalinowski, który w "Kurce" grał lokaja - osiłka, jeszcze raz przeistacza się w tępego fagasa w II ak
Tytuł oryginalny
Wspaniałe tango, przeciętne "Tango"
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Poznańska nr 94