Spektakl Łukasza Kosa jest powolny i niepokojący - jak staranne rozdrapywanie świeżego strupa na ramieniu. To pozorne "niedzianie się" w chwilach długiego milczenia na scenie jest intrygujące i tajemnicze, a po nim następuje gwałtowne wyrzucenie tekstu i awantura - o "Klątwie" w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Jeleniogórskim pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.
Wsi spokojna, wsi wesoła... nie tym razem. Właśnie nastąpiła kulminacja lata, a wraz z tym wzrasta niepokój. Na suchych, drewnianych paletach wypełniających scenę siedzi społeczeństwo kategorii B, czekające na jakąś decyzję z góry - na deszcz. To zbędny, bezużyteczny i zmęczony lumpenproletariat, który nie ma ochoty na rozmowy. Ten Lumpenproletariat wygląda w swoich łaszkach beznadziejnie i śmierdząco. Państwo socjalne tutaj nie zagląda. Razem ze swoją wsią jej mieszkańcy zostali jakby wrzuceni, na wierzchołek stromej góry, z której właśnie się staczają. Spędzenie letniego urlopu w takim miejscu byłoby karą za wszystkie lata pracy. Mieszkańcy tutaj raczej nie siedzą w domach, tylko cały czas na zewnątrz. Widać jedynie łóżko Księdza (Andrzej Kępiński) i stojącą antenę satelitarną - jak to na plebani. Każdy jest jakoś skarłowaciały, nieprzystający do świata wykreowanego przez uliczny billboard. Nie są to ludzie, którzy kied