Pół tygodnia spędziłem wśród młodych ludzi, którzy oblegali teatralne sale. Siedzieli na podłodze, stali w przejściach i spontanicznie reagowali na to, co oglądali. Potrafili zgotować owację na gorąco artyście, który im się podobał i wyjść z sali nawet zbyt głośno, jak na kodeks dobrych obyczajów - o WROSTJA pisze Krzysztof Kucharski w Polsce Gazecie Wrocławskiej.
Te spontaniczne reakcje nie zawsze podzielałem i często nie wstawałem, by oklaskiwać aktora, ale też nie wychodziłem z widowni, gdy ktoś mnie piekielnie nudził, bo żeby coś napisać, musiałem zawsze to artystyczne nieporozumienie odsiedzieć. Taki mój zawód. Przyznaję, że parę razy zazdrościłem spontaniczności młodym widzom. Nie piszę tego ot tak, bez powodu... Cały czas trwa święto solowych popisów sług Melpomeny, których matką-opiekunką są Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora. W tym roku odbyły się po raz czterdziesty drugi. Oprócz występów we Wrocławiu, artyści zagrali w ośmiu dolnośląskich miastach, a spotkania są najstarszym festiwalem na tych ziemiach. Gdy Państwo czytacie te słowa, ja sobie oglądam spektakle w Toruniu, w którym świętowane jest przedłużeniem wrocławskich spotkań. Zakończą je dopiero popisy artystów w Warszawie w tamtejszej Akademii Teatralnej. W tym roku współgospodarzem WROSTJA była wrocławska