Siedzę na wrocławskiej "Zemście" i dziwię się. Dziwię się, jak ten znany na pamięć brylant rozbłysnął nagle nowym blaskiem, jaki się okazał pojemny i ostry zarazem, i jak w ręku Jerzego Krasowskiego zmienił się w szyderczy obraz Polski szlacheckiej - daleki od tradycyjnej sielanki, radykalniejszy od boyowskich wynurzeń. Cudowna lektura szkolna aplikowana bez niepokoju przez najbardziej pruderyjnych pedagogów najniewinniejszej pod słońcem młodzieży ujawniła na scenie wcale hojną garść pieprzu, w jaką w cudownej polszczyźnie zaopatrzył ją przekornie swawolny autor i okazało się, że dopiero taka, zdemistyfikowana i odkłamana, odkrywa nieprzewidziane ostrze, nabiera doniosłości i głębi, przestaje być tkliwą opowieścią o przeszłości, a staje się przeszłości tej oskarżeniem i drwiną okrutną. Nie twierdzę, że jest to jedynie słuszne odczytanie "Zemsty" ale jest to na pewno odczytanie zgodne z możliwościami tekstu, zgodne ponadto z naszym
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Literackie" nr 23