Zimno i deszcz nie przeszkodziły skrzypkowi w uwiedzeniu publiczności, a zamkowi Topacz pokazać się z najlepszej strony. Eksperymentalna superprodukcja Opery w ślęzie wypadła lepiej niż dobrze.
Dyrektor Ewa Michnik z plenerowych spektakli uczyniła znak rozpoznawczy wrocławskiej Opery - wystawiała już spektakle na Odrze, na Pergoli i w Hali Stulecia, na wyspie Piasek i na Stadionie Olimpijskim. To, jej zdaniem, sposób na zarażenie operowym bakcylem nowych widzów, których do gmachu przy ul. Świdnickiej trudno byłoby zwabić, ale wenecką fortecę na wyspie Piasek {"Otello") czy Pekin na Stadionie Olimpijskim ("Turandot") przyjdą zobaczyć. Tym razem wywiozła ich za Wrocław, budując rosyjskie miasteczko Anatewkę w Topaczu (tuż za Bielanami) i drżąc, że widzowie uznają taką wyprawę za zbyt uciążliwą. Nie uznali, przyjechało ich - na trzy spektakle łącznie - dziewięć tysięcy. Wszystkie bilety zostały sprzedane. Dojazd własnym samochodem nie był problemem, na wykoszonych łąkach przygotowano prowizoryczne parkingi, zostało mnóstwo wolnego miejsca. Tomasz Kurzewski, właściciel Topacza, mówił, że mieszkańcy Ślęzy udostępnili swoje prywat