- Teatr jest specyficznym miejscem pracy, jego wartość polega na wrażeniu, na pięknie, a to są oczywiście kategorie nienazywalne. O tym, co je spełnia, decyduje dyrektor i ponosi za to jednoosobową odpowiedzialność. Teatr z natury rzeczy jest dyktatorski - z dyrektorem Wojciechem Kościelniakiem o przemianie Operetki Wrocławskiej w Teatr Muzyczny Capitol rozmawia Marzena Sadocha.
Marzena Sadocha: Rozpoczął pan pracę od zburzenia pewnego porządku społecznego: od gruntownej reorganizacji teatru, której najbardziej zapalnym punktem były masowe zwolnienia. To zawsze zabieg bolesny i nietrudno przewidzieć, że wywoła ostry sprzeciw. Pamiętamy z początków pana pracy w Teatrze Muzycznym akcję protestacyjną pracowników teatru, działania związków zawodowych, wypowiedzi na łamach prasy. W liście otwartym do ministra kultury działania nowego dyrektora nazywano: demontażem, anihilacją, niszczeniem, spychaniem w niebyt. Czy warto było rozpoczynać tę wojnę? Wojciech Kościelniak: Pierwsza odpowiedź: oczywiście tak. Są konkretne wyniki. Restrukturyzacja miała pozytywnie zadziałać na kilku płaszczyznach. Z jednej strony właśnie na poziomie finansowym teatru, w zakresie jego wydolności działania. Od objęcia przeze mnie funkcji dyrektora teatr zredukował koszty działalności o trzydzieści procent. Poza tym znacznie wzrosły wpływy z bil