103 "melomanów z Dolnego Śląska" podpisało się pod petycją w obronie dyrektora Opery Wrocławskiej Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Dowodzą, że setki tysięcy złotych, które dorobił, wystawiając samego siebie do dyrygowań, mu się należały. Mimo to - jak się dowiadujemy - jutro zapadnie decyzja o odwołaniu.
Władze województwa, którym podlega instytucja, zapowiedziały na wtorek pochylenie się nad sytuacją w operze. Przypomnijmy, że dwie kontrole - NIK i urzędu marszałkowskiego - wykazały, że Nałęcz-Niesiołowski wielokrotnie łamał ustawę o finansach publicznych i że desygnując siebie do dyrygowań, a nie innych dyrygentów - na dodatek za stawki dużo wyższe niż w regulaminie opery - dorabiał krocie. W 2017 r. - 439 200 zł, a w I półroczu 2018 r. - 296 tys. zł. Dodatkowe pieniądze dostawał dzięki umowom, jakie podpisywał z zewnętrznymi podmiotami, którymi kierował jego podwładny z opery. "Melomani, ludzie kultury i sztuki z Dolnego Śląska", wśród których nie ma żadnych znanych nazwisk, w petycji piszą, że "nie odwołują się do treści zarzutów stawianych dyrektorowi", bo "rozmowa o zaistniałej sytuacji powinna być zamknięta w zaciszu gabinetów". Mimo to na końcu petycji wytłuszczonym drukiem zaznaczają, że wspomniane pieniądze Na