Skąd nazwa? Bo wymarzyłem sobie jeździć z festiwalem, a przy okazji miałem dobre stosunki z fabryką autobusów w Jelczu - mówi Romuald Popłonyk [na zdjęciu], dyrektor Festiwalu Sztuki Ulicznej "BuskerBus". Uczestnicy XIV wydania festiwalu: akrobaci, wokaliści, mimowie i muzycy, od piątku walczą o uwagę przechodniów na wrocławskim Rynku. Będą tam do niedzieli.
Ewa Orczykowska: Tegoroczny BuskerBus jest na półmetku. Jak wrażenia po pierwszych trzech dniach festiwalu? Romuald Popłonyk: Nie będę się chwalił, ale wielki sukces. Zarówno publiczność, jak i wykonawcy są zachwyceni, zwłaszcza że wielu z nich nigdy wcześniej nie występowało w Polsce. Jednak buskerzy ciągle jeszcze kojarzą się z żebrakami - Niesłusznie, bo większość na co dzień występuje na renomowanych scenach, a festiwal to dla nich okazja do bezpośredniego spotkania z widzem. Trudno jest z miejsca profanum, jakim jest ulica, stworzyć sceniczne sacrum. Dla artysty to wielka próba, bo grając w teatrze, przepisowo otrzymuje oklaski, a występując na chodniku, musi najpierw umieć zatrzymać pędzącego przechodnia, a dopiero potem przekonać go do siebie występem. W trakcie festiwalu w Rynku bardzo dużo się dzieje. Czy artyści są w stanie przebić się przez inne wydarzenia? - Żeby nie zginąć w tłumie, buskerzy coraz cz�