- Po to jesteśmy my, którzy uprawiamy tzw. sztukę, żeby dzwonić na dzwonki alarmowe, kiedy coś jest nie tak. Na przykład gdy inni lecą po szmal. Ostatnio zdarzyło mi się kilka razy bywać i zobaczyłem jakąś straszliwą, nową społeczność, nuworyszy i półgłówków - ANDRZEJ ŻUŁAWSKI o Polsce i o sobie.
Ewa Likowska: Po wydanej ostatnio książce "Bilet miesięczny", której jest pan autorem, toczyła się ożywiona dyskusja w Internecie, kto kreuje się na większego playboya, pan czy Głowacki. Andrzej Żuławski: Czy mam się obrazić? Podobno "playboy" to jest komplement dla tzw. prawdziwego mężczyzny. Zwłaszcza jeśli jest artystą. - To jest obelga. Tandetna obelga. Nie znoszę słowa playboy. Faktem jest, że część męskiej populacji, pokazującej się na ekranie i piszącej, ma dwie rzeczy wbite do głowy: przypodobać się i zaimponować. I działają w ten sposób. A czym najbardziej można zaimponować? Sukcesami za granicą, samochodami, pieniędzmi... Sukcesami u kobiet, których tyle się przeleciało, że nie sposób policzyć. I to jest czasem prawda, czasem nieprawda, ale nie jest to tytuł do wielkiej chwały, na litość boską. Co innego wynikało z dyskusji internetowych. - Nie mam Internetu, więc nie wiem, co się tam o mnie pisze. Nie mam w ogóle