KIEDY wchodzimy na salę, kurtyna jest podniesiona, scenografia odkryta. Majaczy w półmroku. Uchodzi to ostatnio za szykowne wśród ambitnych reżyserów, od Hanuszkiewicza do Szajny, więc niech ta. Scenografia jest jednak szczególna: brudne, surowe dechy, półkolista palisada z dwoma przejściami po bokach i szeroką bramą pośrodku. Ni to zagroda wiejska, ni to stodoła bez dachu. Cała scena zawalona stosami słomy. Pniak z wbitą siekierą, przewrócone wiadro, jakieś koryto, widły, kilka beczek, drabina. Na prawej ścianie ni w pięć ni w dziewięć Matka Boska Częstochowska, migocze przed nią płomyk oliwnej lampki. Zapalają się reflektory, słoma nabiera ciepłej złotej barwy i równocześnie znad palisady z trzepotem zlatuje kura. Zwykła, żywa. Za nią druga. I kogut. Widownia bije brawo, drób z powagą przechadza się w słomie. I wtedy słychać wrzask: "Przepadło i się nie odmieni". Przez bramę biegiem, tocząc koło od wozu,
Tytuł oryginalny
Wreszcie z sensem
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 7