Cztery obrazy sceniczne Zygmunta Przybylskiego. (Teatr Mały).
Wczoraj wieczorem, w teatrze Małym, doznałem uczucia podwójnie przykrego: doszedłem do wniosku, iż jestem człowiek zepsuty, albowiem już przy czytaniu na afiszu wyrazów: "Na swojską nutę... W zielonym gaiku... Księżyc i słońce" - zrobiło mi się, jak mówi Banasiowa, cokolwiek "mdło na wnątrzu"; a potem, gdy wyszedłem z teatru, zrozumiałem, że jestem złym patryotą, gdyż w swojskości nuty p. Z. Przvbviskiego nie smakowałem zgoła. Niegdyś, gdy byłem w gimnazyum, zdawało mi się, że niema w świecie piękniejszej, zabawniejszej, milszej sztuki, niż "Wicek i Wacek". I wtedy byłem niewątpliwie dobrym patryotą. Zapasy wdzięczności, które mi pozostały dla p. Przybylskiego za te wzruszenia młodości, nie wystarczają już na cały wieczór. Jest to, naturalnie, bardzo smutne. Pocieszam się wiarą, że szczerość należy również do melodyj swojskich, więc z całą otwartością powiem, że fujarkowe tony p. Przybylskiego znużyły mnie, a może nawet