Pod koniec lat 80, w poznańskim kościele Jezuitów zobaczyłam ten spektakl po raz pierwszy. Nielegalnie. A potem jeszcze kilkanaście razy. Teraz też pójdę. To jedno z najważniejszych przedstawień w moim życiu. Ten pierwszy raz to była końcówka lat 80. Szary, nijaki Poznań, w którym przyszło mi studiować. Atmosfera po stanie wojennym, który miał dramatycznie wyraźny początek, ale jego koniec rozpływał się w nieskończoność w marazmie i beznadziei. To nie był dobry czas. I nagle ten spektakl w kościele Jezuitów! Pamiętam go jak święto, jak objawienie. Że jednak można tak piękniej prosto mówić o sprawach, o których się milczy. Że widzowie i aktorzy umieją spojrzeć sobie w oczy. Że gra nie polega na udawaniu, lecz scenicznym byciu. Że wzruszenie może być tak dojmujące. I - najważniejsze - że nie wszystko z karnawału "Solidarności" udało się zniszczyć, zakłamać, sprzedać. Ale rodziły się też spory. Dla wie
Tytuł oryginalny
Wraca do kościoła legenda "Piołunu"
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza-Poznań